2012-02-01

Wężykiem służewskim - czyli styczniowe OrtIno

W mroźny wieczór ostatniego dnia stycznia odbyła się impreza pod kodową nazwą OrtIno, czyli impreza na orientację wg. map fotograficznych miejscowości. Punkt startu mieścił się w parku Romana Kozłowskiego, u stóp kopy Cwila. Mróz był prawie 20-stopniowy, mimo to uczestnicy dopisali.

Wystartowałem parę minut przed wpół do siódmej. Mapa miała postać wycinków w postaci kółek poobracanych i poprzestawianych względem siebie. Bez problemu znalazłem punkt pierwszy położony koło mety, na jedynym nie obróconym i nie przestawionym kółeczku na mapy. Przeszedłem pod wiaduktem i zacząłem krążyć po zagajniku koło Potoku Służewskiego. Dopytałem się jednego z uczestników, czy dobrze zrozumiałem, że punkty są tylko pozamieniane w ramach kółek, ale sam zarys kółek oddaje obszar mapy na którym są punkty. Co prawda, o takie rzeczy trzeba się pytać przy starcie - ale wymaga to dokładnego przeczytania ze zrozumieniem instrukcji od razu a nie wyskoczenia jak z procy w teren.

Poszedłem w lewo i zacząłem krążyć po terenie. W oddali po drugiej stronie potoku wypatrzyłem lampion na drzewie. Doszedłem tam i zacząłem dopasowywać go do obszaru mapy. Nic mi tak jakoś szczególnie nie pasowało, ale punkt F jakoś pasował w miarę dobrze, więc go wybrałem, bez szczególnego przekonania. Poszedłem w drugą stronę, mając nadzieję, że wypatrzę jakiś lampion, bo w terenie mi zupełnie nic nie pasowało. Szedłem i szedłem, aż przeszedłem na drugą stronę KEN-u (cały czas wzdłuż potoku). Nadal żadnego punktu. Za wiaduktem był jakiś staw. Próbowałem go dopasować do któregoś z kółek - może to B alko K albo cokolwiek? Kilka razy go okrążyłem, aż zobaczyłem jakiegoś uczestnika koło drzewa kawałek na północ. Gdyby nie to, przeoczyłbym pewnie ten punkt. Nie pasował mi on prawdę mówiąc do niczego, ale usłyszałem jak ktoś mówił, że to G, bo tej drogi nie było, gdy Google robił zdjęcia satelitarne. Troszkę to jakoś dopasowałem i naniosłem na kartę. Potem wróciłem się do strumienia i poszedłem dalej na wschód.

Szedłem przez dłuższy czas i nie znalazłem żadnego punktu. - Super - pomyślałem sobie. - Mam trzy punkty - jeden oczywisty na dobry początek, drugi wypatrzony przypadkiem a trzeci wytropiony dzięki obserwowaniu innych uczestników a nie terenu. Nie ma to jak popisać się orientacją w terenie. Niemniej jednak kawałek dalej wypatrzyłem kolejne stawy. Nagle dopasowałem - punkt K. Chwilę dalej zauważyłem stawy po obu stronach drogi i nagle zaczęło mi się wszystko zgadzać. To musi być kółko z punktami C i D. Niemniej jednak, kiedy dopasowałem to kółko, stwierdziłem, że punkt który oznaczyłem jako K to tak naprawdę D. Spojrzałem uważniej na poprzedni staw i dopasowałem go do K. Znalazłem właściwy punkt, ponownie wpisałem poprzedni, tym razem jako D i zgarnąłem punkt C. Okazało się, że to on wskazywał azymut do X-a. Niestety, kilka minut drogi musiałem się cofnąć. Przez chwilę rozważałem zgarnięcie tego punktu w drodze powrotnej, ale stwierdziłem, że lepiej wszystko robić po kolei bo potem może być różnie. Poszedłem do azymut i znalazłem punkt, trochę dalej niż się spodziewałem. Wg. mapki powinna być tam jakaś chmurka z dodatkowym zadaniem, ale jej nie znalazłem. Potem okazało się, że trochę odchyliłem się z tym azymutem i zgarnąłem punkt stowarzyszony, bo właściwy był na wylocie kanału nad samym strumykiem.

Jednak szczęśliwy, że karta nie jest już tak pusta, wróciłem się i poszedłem dalej. Miałem nadzieję, że teraz zgarnę więcej. Został E - jednak przypuszczałem, że jest gdzieś koło KEN'u i odszukam go w drodze powrotnej, B, oraz J i H. Idąc dalej nic początkowo nie dopasowałem, ale po chwili zauważyłem duży staw - bardzo pasujący do B. Dalej był kolejny wiadukt, i na oko już trochę za trasą. Jednak poszedłem tam się rozejrzeć, na wszelki wypadek. Ciąg dalszy już do niczego nie pasował, więc spisałem B i wróciłem się. Obszedłem jeszcze dokładniej zagajniki po drugiej stronie strumienia - w nadziei że znajdę przeoczone punkty J i H. W dodatku z punktu J był kolejny punkt na azymut, więc brakowało mi czterech (i zadania z chmurką). W dodatku przypuszczałem, że F pewnie mam źle. więc wynik będzie naprawdę słabiutki. W zagajnikach nic nie znalazłem, więc troszkę zrezygnowany przeszedłem koło KEN na przeciwną stronę strumyka w nadziei znalezienia F. Nie znalazłem go tam, gdzie go początkowo szukałem - po wschodniej stronie. Jednak po zachodniej stronie zauważyłem, że ulica również robi zakręt, który pasuje do zdjęcia. Po chwili miałem już punkt - koło samego strumienia.

Pozostały jeszcze J i H oraz azymutowy. Jednocześnie rozpoczynał mi się miękki limit sþóźnień. Obleciałem dokładnie zagłębienie, które wcześniej ominąłem i znalazłem punkt. Zastanowiłem się dokładniej. Był kawałek od strumyka, więc dopasowałem H. Przeszedłem na drugą stronę, spodziewając się, że J będzie tym punktem, który wcześniej oznaczyłem jako F. Okazało się jednak, że był to inny - czyli jest szansa, że F mam dobrze! Teraz jeszcze azymut. Znowu mam przekroczyć strumyk - czyli lecieć do mostka. Jest trochę za szeroki, żeby ryzykować przeskoczenie go. Przy takich temperaturach woda w bucie to rzecz wyjątkowo nieprzyjemna. Namierzałem i namierzałem, i jedyne co znalazłem to punkt H. Trochę zrezygnowany, i w perspektywnie kończenia się miękkiego limitu spóźnień, zaznaczyłem go. A nóź widelec to ten sam punkt - przecież tak też może być! Oddałem kartę, oddałem książeczkę po autograf i zjadłem ciasto z herbatą (poczęstunek na bazie).

Nie spodziewałem się jakiegoś szczególnego wyniku, więc zdziwiłem się, gdy zobaczyłem protokół. Tylko 56 punktów karnych, z czego 15 za punkt stowarzyszony z X, 10 za zmianę opisu (punkt K), 10 za brak zadania (konsekwencja PS'a z X) oraz 21 za spóźnienie. No i 4-te miejsce w kategorii TZ. Wydaje mi się, że miałem tu trochę więcej szczęścia niż rozumu, niemniej jednak jestem z siebie zadowolony.

Klasycznie, mapka do wglądu: