2011-11-29

Dziko na Słowacji

Długi weekend listopadowy w roku 2011 liczył sobie tylko 3 dni, bowiem Święto Niepodległości wypadło w piątek. Mogło być jednak gorzej, gdyż równie dobrze mogło wypaść w sobotę albo niedzielę, więc nie przejmując się tym, zostawiłem w tyle tak wspaniałe i emocjonujące imprezy jak Bieg Niepodległości czy Marsz Niepodległości, by pomaszerować trochę w świeżym, górskim powietrzu. Celem był Beskid Sądecki i przygraniczne tereny słowackie.

Spotkaliśmy się na dworcu PKS Warszawa Zachodnia. Byli tam przewodnicy PTTK - Szymek i Ania, ja i Monika z kursu OT (organizator turystyki PTTK). Miało być jeszcze parę osób, ale wycofały się one lub rozchorowały, więc wyjazd był dosyć kameralny. Na szczęście namiot, wcześniej rozdysponowany, był na dworcu w komplecie w naszych plecakach. Autobus do Nowego Sącza obsługiwał Polonus. Jechało się całkiem przyjemnie. Spało mi się chyba w miarę dobrze, bo nie rejestrowałem, kiedy pojawialiśmy się na kolejnych stacjach (ooo już Kielce, ooo już Tarnów). Ogólnie kierowcy starali się skrócić trasę, pomijając miejscowości, w których nikt nie wysiadał. Tak też pominęliśmy moje rodzinne Busko.

W Nowym Targu byliśmy wcześnie rano, ok. godziny piątej. Na dworze było rześko, żeby nie powiedzieć zimno. Autobus w końcu przyjechał i mogliśmy złapać jeszcze trochę snu jadąc do Piwnicznej. Stamtąd po krótkim posiłku ruszyliśmy na szlak, co pozwoliło się nam dość szybko rozgrzać. Krajobrazy były dość widowiskowe. Co wyższe szczyty w oddali były pokryte śniegiem. My też załapaliśmy się na parę oprószków w drodze na Eliaszówkę. Na jej szczycie śnieżno jednak nie było. Ruszyliśmy na południe, czyli już na Słowację. Weszliśmy na górskie łąki, zrobiliśmy sobie krótki postój w dość obszernejmyśliskiej ambonie, a potem weszliśmy na Medvedelnicę. Z niej udaliśmy się do Starej Lubowli (słow. Stará Ľubovňa). W niej znajduje się skansen z obozem wojskowym, który był zamknięty na cztery spusty. Nad miejscowością góruje potężny zamek, zbudowany prawdopodobnie ok. 1280 roku przez Bolesława Wstydliwego [Ľubovniansky_hrad#Dejiny]. Miasto długo było związane z Polską. Tu były przechowane klejnoty koronacyjne podczas Potopu szweckiego. Dopiero podczas 2-go rozbioru zostało włączone do królestwa Węgierskiego. Zamku również nie udało nam się zwiedzić, w sezonie zimowym jest otwarty tylko do 15-tej. Zdjęcia też nie wyszły za bardzo, bo było już ciemno.


Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej na Siroky Vrch, gdzie na łączce pod szczytem rozbiliśmy namiot. W nocy było chłodno, ale nie tak zimno jak na tegorocznej majówce (wiadomo, nazwa miesiąca oznacza Mroźno Ale Jasno). Problemem za to była woda - w pobliżu nie było strumieni (dokładnie tak samo jak w czasie mojego poprzedniego pobytu na Słowacji - bardzo podobna połoninka i takie same problemy ze znalezieniem wody).

Następnego dnia powędrowaliśmy sobie trochę przez słoneczną Słowację. Mieliśmy przekroczyć Poprad w miejscowości Orlov, w której według mapy był most. Most faktycznie był, ale w czasie przeszłym, bowiem zmyło go w czasie powodzi. Dowiedzieliśmy się jednak od miejscowych, że w następnej miejscowości (Andrejovka) most jest cały i zdrowy, więc nasze plany nie zmieniły się aż tak bardzo. Kawałek poszliśmy wzdłuż drogi, początkowo lokalnej, po przejściu przez Poprad większej i bardziej ruchliwej. W Leluchowie przekroczyliśmy granicę polską.. Minęliśmy kapliczkę, przy której rosną 2 pomnikowe lipy. Nad miastem góruje XIX-wieczna cerkiew św. Dymitra, przy której zatrzymaliśmy się na krótki postój. Następnie poszliśmy dalej i na polance kilka minut drogi od cerkwi rozbiliśmy namiot. Obok była studnia, w której coś całą noc dudniło (jednak nic z niej nie wylazło). Noc była trochę cieplejsza od poprzedniej.

Następnego dnia pomaszerowaliśmy do Krynicy przez Powroźnik, gdzie znajduje się cerkiew św. Jakuba Młodszego Apostoła, zbudowana w 1604 roku. W Krynicy byliśmy pod wieczór. Skróciliśmy sobie nieco drogę, schodząc ze szlaku i przebijając się do miejscowości na południe od dworca. Trochę nam to przebijanie się zajęło, więc czasowo raczej wiele nie zaoszczędziliśmy. Zdążyliśmy jednak na autobus, który się dodatkowo nieco spóźnił. Autobus jechał do Krakowa, gdzie przesiedliśmy się w Polski Bus do Warszawy. Autobusy tego przewoźnika zatrzymują się tylko w największych miejscowościach, więc jadą w miarę szybko. Niestety, w Warszawie nie zatrzymują się na Warszawie Zachodniej, tylko przy stacji metra Warszawa Wilanowska. Wydawać by się mogło, że stacja metra to dobra stacja końcowa, niestety tak jest tylko w teorii. Nasze radosne władze potrafią utrudniać ludziom życie. Autobus zakończył trasę o 4:20, zaś stacja metra jest otwierana dopiero o 5-tej, więc razem z rosnącym z minuty na minutę tłumem ludzi koczowaliśmy przed wejściem. Mieliśmy nawet ochotę zrobić barykadę i wymusić myto od obsługi metra, ale oni byli cwańsi i otworzyli wejście od środka. Tak nasza wycieczka dobiegła końca.

Ośrodek wypoczynkowy w drodze na Eliaszówkę

Obejścia pilnują armaty

Fajnie byłoby wejść na tą wieżyczkę, ale wstęp chyba tylko dla gości pensjonatu. A pensjonat nieczynny.

Panoramka Beskidu Sądeckiego

Murowany kościółek

Kolejna panoramka

Wierzchołki drzew pokryte szronem

Jak ładnie. Prawie zimowo. Tylko białego na dole brakuje.

Błękitne niebo.

A to już Słowacja



Górskie panoramy Słowacji



Stara Lubowla. Obóz wojskowy. Najwyraźniej już nieczynne.

Trebusz. Moja ulubiona broń.

Wnętrze obozu. W środku trebusz.

Wnętrze obozu.

Obóz wojskowy mogę obejrzeć tylko zza palisady

W tle widać Tatry

A to już zamek w Starej Lubowli

Znów Tatry

Znów zamek

Robi się coraz ciemniej. Zamek w Starej Lubowli na tle zmierzchającego nieba.

Noczeje. Ostatnie zdjęcie zamku i ostatnie zdjęcie tego dnia.

O jak ładnie z rana!

Najgorsze to się spakować. Naprawdę to wszystko było w tym małym plecaku?

Zimno i do domu daleko. Słońce świeci. To, co lubię.

Suszenie namiotu przed spakowaniem

Słowackie widoczki





To Tatry widać

Tatry. Trochę inne ustawienia aparatu i inna szata kolorystycza.


Pomnikowe lipy na przycerkiewnym cmentarzu w Leluchowie

Cmentarny nagrobek

Prawie jak na planie Ringu.

Tu nocowaliśmy.





Kapliczka na szlaku

Beskidzkie mrowisko

Mnogo tych kapliczek




W dole Powroźnik


Cerkiew w Powroźniku.

Cerkiew w Powroźniku.

Cerkiew w Powroźniku.

Cerkiew w Powroźniku.

Powroźnik. Łąki górskie.