Władza kłamie - wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu, gdy zostały przycięte gałęzie. Kiedy mieszkańcy zaprotestowali przeciwko okaleczaniu drzew, zostali zapewnieni, że drzewa zostały tylko przycięte, ale nie będą wycinane. Potem wkroczyły buldożery i piły mechaniczne. Teksańska masakra to przy tym bajeczka na dobranoc. Podobno w miejsce wyciętych drzew mają być nasadzone nowe, ale gdzie tu sens i logika? Najpierw niszczyć zdrowe drzewa, by sadzić w ich miejsce nowe, które mogą się nie przyjąć? No i czy można po tych wszystkich kłamstwach wierzyć, że naprawdę zostaną posadzone?
Oto zdjęcia przedstawiające obraz zniszczeń:
Oczywiście w tym wszystkim chodzi o pieniądze. Czyjaś firma na tej całej operacji zarobi. Drewno z wyciętych drzew to też pieniądz nie do pogardzenia. Ten absurdalny niczym w "Misiu" stan rzeczy najlepiej pokazuje przykład "Byczej Górki".
Jeszcze niedawno ta górka była placem zabaw dla dzieci. W zimie można z niej było zjeżdżać na sankach. Teraz wkroczyły tam buldożery i koparki. Piasek został wywieziony na okoliczne budowy - bonzowie muszą mieć wille, bo w bloku mieszkać nie łaska. W miejsce górki powstają jakieś schody. Wątpliwe, by można było z nich zjeżdżać na sankach. Za to cały projekt ma kosztować 8 milionów złotych. Trafią one oczywiście do kieszeni krewnych i znajomych. Aby się żyło lepiej. Na pewno nie dzieciom, które straciły świetne miejsce do jazdy na sankach.
Jak ma wyglądać miasto z marzeń naszych [bez]radnych? Tak, jak aleja Topolowa w parku zdrojowym? Kiedyś rosły tu wspaniałe topole, którym zawdzięcza ona swoją nazwę. Teraz zostały po nich tylko pniaki. Oto wizja miasta bez zieleni, którą zastępuje beton, nagrzewany do czerwoności przez promienie słońca, bo przecież nie ma cienia. Zbyt małe miasto, by cień mogły dawać szklane biurowce. Zapewne nie zabraknie miejsc na parkingi, bo te wyrastają jak grzyby po deszczu (np. stary dworzec PKS). Tak to jest, gdy samochody są dla urzędników ważniejsze niż ludzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz